Bo Śnieżna to taka grota…
Bo Śnieżna to taka grota…
Autorka: Anna Antkiewicz-Hancbach
Wszystko mamy zaplanowane z dokładnością do godziny. Budzi Pipek – cierpi na bezsenność. Nie wiadomo czy z powodu Śnieżnej czy „Czarnej”. Przy śniadaniu Tonda dolewa sobie rumu do herbaty a ja nerwowo pilnuję zegarka, żeby nam nie uciekł pierwszy miejski do Zakopanego.
Autobus jedzie i … przejeżdża niby nigdy nic, obok nas, stojących na przystanku. – Polska tradycja humor – komentuje Janosz. To zdanie poprawia nam całkowicie nastrój na czas naszego oczekiwania na dalekobieżny – dobre strony bazy na Nędzówce.
Czas podejścia mamy zgodny z planem Jeszcze tylko przed otworem ustalany kolejność: ja, Pipek, Janosz, Tonda. Ja pierwsza bo najlepiej z tego zespołu znam jaskinię, Pipek za mną, bo lubi z kimś czasami pogadać.
Pipek przed Janoszem bo ma szczęście i zrzucane przez Janosza wanty i wantki jeszcze mu nigdy niż złego nie zrobimy, Tonda na końcu bo był tu chyba z 10 lat temu.
Wchodzę pierwsza i zaraz muszę się wycofać bo słychać zespół wychodzący 2 II biwaku. To nie mieliśmy zaplanowane w tym miejsca ale trudno. Na czekaniu i pogawędkach minął czas.
Wszystko już wiemy wiec pędzimy w dół na drugie śniadanie. Na Zawalisku w Wodociągu panowie (z wyjątkiem Pipka) są szalenie dżentelmeńscy, tak że moja rola ogranicza się do wypicia herbaty i zjedzenia małego co nieco.
Idziemy dalej. Tonda co jakiś czas wyciąga zza wielu powłok ubrania zegarek i cieszy się dobrym tempem. Niestety czas nie był dla nas tak łaskawy do końca bo od II biwaku do Syfonu Dominiki musimy sobie sami zaporęczować. Trwa to bardzo długo bo po pierwsze schemat oporęczowonia jest nieścisły, a po drugie to bez przerwy stoję przed dylematem czy wkręcać plakietkę w kaprawy spit czy poręczować z natury. Bogu dzięki, że taśm miałam wystarczająco a liny nie były wymierzone co do metra – a to to już przezorność Bańbuły.
Przy syfonie Janosz wyciąga swój mini aparat i robi parę zdjęć, oczywiście strażackich. Robimy jeszcze coś co przeważnie się robi ale przy końcu jaskini z syfonem. Możemy iść do góry. I zaczęło się monotonne ściąganie, wyciąganie wykręcanie chowanie, rozwiązywanie w różnej kolejności w zależności od przeszkody. Zaczęło się też przemożne transportowanie i jakby to podsumował, w jednym zdaniu, znany niegdyś grotołaz: „tępe j….. z worem”.
Na II biwaku niespodzianka. Janosz prowadzi „pici speleo service”. – Madame, sit down please – mówi do mnie wskazując na złożony starannie wór jaskiniowy po czym odkręca moja karbidówkę, przebiera karbid, przykręca, przeczyszcza palnik.
– Thank you very much, sir
– At your service – dodaje Janosz
– Nie omieszkam skorzystać jak będę miała jeszcze karbid, a w to wątpię.
Pipek bez najmniejszych wyrzutów sumienia dopakowuje wór i przekazuje naszym gościom do transportu.
– Niech niosą, a co mówi do mnie ściszonym głosem.
I nas z Pipkiem oprócz ściągania poreczówek dopadają te mokre liny w workach. Samo życie. Najbardziej zastanawia nas tylko to, skąd tego się tylko bierze i czemu to musi tyle ważyć.
Na Zawalisku w Wodociągu nie wyglądamy już tak świeżo jak w drodze w dół. Tonda już od pewnego czasu tylko na polecenia sięga pod wiele warstw ubrania by spojrzeć na zegarek. Pipek z Janoszem rozsiedli się pod ścianą i okryci folią NRC z karbidówka pod spodem ucinają sobie momentami głośną drzemkę, Tonda też szeleści i chce ze mną podzielić się tym błyszczącym produktem. Nie lubię tłoku.
Już nikt nie oponuje gdy chcę iść po wodę czy zająć ale garami. Po pierwszym etapie dochodzenia do siebie po wodę zaczyna chodzić Tonda, Janosz jest tak szczęśliwy gdy da mu się, od czasu do czasu, herbatę i żarcie, że zaczyna do mnie mówić „Mamuśka” a dla zrównoważenia nastroju Pipek jest opryskliwy jak zwykle on w takich razach. Mimo napadowej senności Janosz długo opiera się przed daniem mi aparatu fotograficznego – w końcu wyciąga tego elektronika i bohaterowie uchylają rąbka folii.
Przerwa wszystkim zrobiła dobrze i znów prawie rześcy ruszamy dalej. Na Płytowcach znów jak echo powtarzamy „wolna”. Pod Wielką Studnią mamy 5 worów na 4 osoby. Tonda zabiera najcięższy a Pipek aż pieje z radości na myśl o tym jak to Tonda będzie klął po czesku – niestety. Dochodzi do nas co chwilę, coraz gorzej słyszalne „fantasticka”. Pozostali w drodze do góry nie wypowiadają się. Nad Wielka Studnią obciążenie sięga wytrzymałości szleji a 1-ego wora nie daje się zredukować.
Pod otworem wraz z promykami wschodzącego słońca wstępuje w nas nowe życie. Pipek z Janoszem schodzą pierwsi, około pół godziny później ja z Tondą, Jak nam udało się to wszystko spakować nie wiem. Po drodze parę razy dajemy odpocząć obolałym plecom by w końcu siąść w słońcu na przystanku na Groniku.
Na bazie zamiast nas pochwalić to oni op…., że nie powiedziałam kiedy wrócimy i o której jest godzina alarmowa. Byłam przekonana, że te dane przekazałam pod otworem. Wniosek jest jeden: tak jak Tonda musiałam być bardzo przejęta akcją. Następnym razem doleję sobie rumu do herbaty bo ostatnio słyszałam, że alkohol rozpuszcza cholesterol.
Podsumowanie: Śnieżna – Syfon Dominiki w dniu 9.10.1987 r.
Uczestnicy: Anna Antkiewicz-Hancbach (kier.) – Polska, Janosz Kertsz – Węgry, Paweł Rams (Pipek) – Polska, Antonin Zelenka (Tonda) – Czechosłowacja. Poręczowanie od II biwaku do Syfonu Dominiki i retransport całości, czas akcji 18 godzin.
Do II biwaku zaporęczował nam zespół: Krzysztof Hancbach (kier.), Elżbieta Wańczyk i Jacek Koszkul.
Autorka: Anna Antkiewicz-Hancbach
Artykuł opublikowany w: Meander 1987, 12, s. 80-83.